Artykuł z numeru: 11/2014
Polska etykieta niemile widziana

- Sieć Netto będzie kupować polskie produkty! To oznacza więcej pestycydów, gorsze traktowanie zwierząt i niższe płace. Wybór należy do was! - tak o polskiej żywności wyraziła się na Twitterze Mette Gierskov, minister rolnictwa Danii.



Była to reakcja na informację, że rodzimy dyskont nie zamierza zrezygnować ze sprzedaży polskiej żywności. W swojej opinii nie jest odosobniona.

Minister rolnictwa Marek Sawicki w każdym oficjalnym wystąpieniu podkreśla, że wielkim uznaniem u zagranicznych konsumentów cieszy się Polska tradycyjnie produkowana żywność, wskazując na rekordową wartość naszego eksportu. Nie dalej jak 15 października, podczas VII edycji Forum Rynku Spożywczego i Handlu, minister także chwalił się wynikami. - W pierwszych siedmiu miesiącach tego roku wyeksportowaliśmy produkty spożywcze za 12,5 miliarda euro i osiągnęliśmy już dodatni bilans handlowy na poziomie 3,6 miliarda euro. Wszystko wskazuje na to, że wartość eksportu przekroczy w tym roku 20 miliardów euro. A więc potrafiliście jako przedsiębiorcy, przetwórcy i handlowcy wyjść na rynki zewnętrzne i dobrze skorzystać z możliwości sprzedaży – zwracał się do słuchaczy minister. Z możliwości sprzedaży co prawda skorzystali, ale czy zagraniczni konsumenci wiedzieli, że kupują polskie produkty?

Rosyjska produkcja

W sortowni grupy producentów „Jabłko Siedleckie” leżą kilogramowe torebki z napisem „Rosyjska produkcja”. Czy grupa wysyłała swoje owoce jako produkt rosyjski? Sylwester Kisieliński, prezes „Jabłka Siedleckiego” wyjaśnia, że torebki pozostały po poprzednim sezonie, gdy jabłka odbierała firma, która część owoców wykorzystywała na przetwórstwo, a część wprowadzała na rosyjski rynek pod swoim szyldem. Prezes grupy producenckiej zapewnia jednak, że na opakowaniach zbiorczych wysyłanych do tego przetwórcy znajdowały się etykiety z logo „Jabłka Siedleckiego”.

Grupa producentów „Pieczarka Siedlecka” na niektórych skrzynkach z pieczarkami nakleja etykietę, z której wynika, że grzyby wyprodukowano w Czechach. Prezes Zdzisław Mlonek przyznał, że jednym z kierunków eksportu są właśnie Czechy. Tymczasem od handlowca grupy zastrzegającego anonimowość usłyszeliśmy: – Z Czechami nie mamy żadnego kontaktu. To niemożliwe, żeby u nas były takie etykiety – zarzekał się, widocznie nie uzgadniając wersji z prezesem spółki.

Bogacą się na nas

- Jeśli widziała pani takie rzeczy, to pewnie się zdarzają. Natomiast nie jest to zgodne z unijnymi przepisami – twierdziWitold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw. Większość nieprzetworzonych produktów spożywczych musi bowiem posiadać informację o kraju pochodzenia. Prawdziwą. Dotyczy to wołowiny i cielęciny, ryb i owoców morza, miodu, wina, oliwy z oliwek, ale także większości sprzedawanych świeżych owoców i warzyw, w tym jabłek i pieczarek. - W przypadku gotowych produktów znakowanie krajem pochodzenia jest wymagane tylko w sytuacji, gdy opakowanie i sposób prezentacji sugeruje jego inne pochodzenie niż jest w rzeczywistości – wyjaśnia Dariusz Mamiński, radca ministra rolnictwa.

Zdaniem prezesa Boguty, przyczyn wprowadzania produktów pod marką zagranicznego producenta może być wiele, a jedną z nich jest chęć wzbogacenia się obcokrajowców na naszych surowcach. U nas kupują je taniej, ale pod swoim szyldem sprzedają znacznie drożej.

- Zdarza się, że ktoś sprzedaje pod marką sieci lub pod marką kontrahenta, z którym ma pewne gospodarcze porozumienie i który ma już mocną pozycję rynkową na danym terenie – przyznaje Lucjan Zwolak, wiceprezes Agencji Rynku Rolnego. Ale – jak podkreśla – dotyczy to głównie podmiotów, które nie są przekonane, że będą mogły utrzymać się na danym rynku. - To kwestia stosowanej przez firmę strategii sprzedażowej – zaznacza prezes ARR.

Jedz, bo polskie

Tymczasem Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców twierdzi, że sprzedaż naszej żywności pod obcą marką to częsta praktyka. Spowodowane jest to m.in. złym postrzeganiem jakości naszej produkcji, głównie ze względu na przeszłość Polski. - Przez długie lata na Zachodzie uważano, że Polska nie jest dobrym producentem czegokolwiek, ponieważ należeliśmy do bloku socjalistycznego. Prawdopodobnie wśród dużej grupy konsumentów te przekonania dalej pokutują. Można je złamać tylko przez konsekwentne, długofalowe strategie promujące Polskę jako kraj, który potrafi nowocześnie, zdrowo i bezpiecznie produkować – podkreśla dyrektor Gantner. – Kolejnym powodem jest protekcjonizm, czyli kupowanie tylko rodzimych produktów. A jeśli Niemiec widzi, że towar pochodzi z Polski, nie jest nim zainteresowany – wyjaśnia dyrektor PFPŻZP. Stąd też zagraniczni przedsiębiorcy nie chcą się przyznawać, że wykorzystują produkty z Polski i dlatego wprowadzają je na rynek pod własną marką.

Dyrektor Gantner zwraca uwagę, że Polska także próbuje prowadzić kampanie typu „jedz, bo polskie”, co – jego zdaniem – jest zgubne. – Jeśli chcemy być wielkim eksporterem żywności do Unii Europejskiej i krajów trzecich, nie możemy stosować praktyk protekcjonistycznych. Za chwilę bowiem sieci niemieckie zrobią u siebie akcję „jem, bo niemieckie” i wtedy będziemy mieli bardzo duży problem, gdyż dyskonty w Niemczech stanowią połowę rynku – podkreśla.

- „Jem, bo niemieckie” Niemcy mówią od dziesiątków lat – twierdzi poseł Jan K. Ardanowski, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi (PiS). - Oczywiście, nie wolno wprowadzać mechanizmów ograniczających dostęp do rynków. Swobodny przepływ dóbr, usług, kapitału i ludzi to jedna z czterech podstawowych zasad w Unii Europejskiej. Jednak kraje o rozwiniętej produkcji rolniczej, jak Niemcy czy Francja, swoją główną siłę promocyjną budują na podkreślaniu społeczeństwu oraz innym, że to ich produkt – tłumaczy poseł Ardanowski. Zaznacza, że podstawowym rynkiem zbytu dla naszego kraju jest rynek wewnętrzny, dlatego w ostatecznym rozrachunku promowanie polskiej żywności nie powinno nam zaszkodzić. Poseł przyznaje jednak, że problem eksportu naszej żywności pod marką innego państwa niewątpliwie istnieje. Nie jest jednak w stanie ocenić, jaka jest jego skala. – W Polsce musimy zdecydować, czy promować polską żywność, czy chować ją w workach czeskich, albo holenderskich – uważa. Zaznacza też, że i my nie możemy mieć pewności, iż produkt wytworzony w polskim zakładzie zawiera składniki pochodzące z naszego kraju. Prawo unijne nie nakazuje bowiem podawania informacji o pochodzeniu np. mięsa zawartego w kiełbasie.

Anglia się przełamała

Protekcjonizm gospodarczy był jednym z tematów VII Forum Rynku Spożywczego i Handlu w październiku w Warszawie. W imieniu branży mleczarskiej mówił o nim Jan Dąbrowski, prezes Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Łowiczu. Stwierdził, że stwarza on duże bariery w handlu. Przypomniał historię sprzed roku, kiedy Duńczycy protestowali przeciwko rozszerzeniu asortymentu polskich produktów sprzedawanych w duńskiej sieci Netto. Doprowadziło to do tego, że dyskont zrezygnował z pomysłu. Nie wycofał jednak całkowicie polskiej produkcji. Po opublikowaniu tej decyzji Mette Gierskov, minister rolnictwa Danii zamieściła na Twitterze komentarz: „Netto będzie kupować polskie produkty! To oznacza więcej pestycydów, gorsze traktowanie zwierząt i niższe płace. Wybór należy do was!"

Jak przyznał prezes OSM w Łowiczu, protekcjonizm jest szczególnie odczuwalny w krajach „starej piętnastki”. Jednak nie we wszystkich. – Duża Polonia w Anglii spowodowała, że polskie produkty mleczarskie są na półkach tamtejszych marketów. Ale to tylko dzięki temu, że taką potrzebę wykazywali Polacy. Okazuje się jednak, że handel naszymi artykułami na tamtym rynku z każdym miesiącem rośnie, ponieważ sięgają po nie już nie tylko Polacy, ale również Anglicy – mówił prezes Dąbrowski.

- Bariery i protekcjonizm są powszechne. Trzeba jednak umieć sobie z nimi radzić – przekonywał Czesław Grzesiak, wiceprezes Tesco Polska. - Wielką słabość polskich służb weterynaryjnych pokazał kryzys dotyczący mięsa końskiego, znalezionego w hamburgerach wołowych. Mam na myśli sposób reagowania na zarzuty. Obserwowałem to przez pryzmat rynku polskiego, czeskiego, słowackiego, brytyjskiego oraz irlandzkiego i wydaje mi się, że w tym momencie nasze służby były nieobecne, nie broniły dobrej marki naszej żywności. Nie mamy też strategii budowania marki, którą jest polska żywność, ciesząca się, wnaszej ocenie, wysoką jakością. Ale to są nasze odczucia. Musimy do tego przekonać Europę i świat. Do wykonania jest więc praca u podstaw, inaczej eksport będzie spadał – podkreślał Grzesiak.

Alicja Siuda

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce lub konfiguracji usługi.